WARSZAWSKIE HISTORIE – Józef Hen

Przedwojenna Warszawa –  wg powieści JÓZEFA HENA

JÓZEF HEN, właściwie Józef Henryk Cukier – polski pisarz, dramaturg, publicysta, scenarzysta filmowy. Urodzony w roku 1923 w Warszawie. Jego dom rodzinny to Nowolipie 53. Elegancka, secesyjna kamienica z bramą z żółtymi kafelkami. Zamieszkana przez Żydów i chrześcijan.

Józef Hen jest autorem wielu książek opartych na wspomnieniach i wątkach autobiograficznych. Jedną z nich jest „Nowolipie. Najpiękniejsze lata”.

Bardzo ciepła, wzruszająca powieść nie tylko o młodym człowieku wychowywanym w żydowskim środowisku. Jest to również nostalgiczny, barwny opis przedwojennej Warszawy obejmujący ulice: Nowolipie, Nowolipki, Leszno, Miodową, Elektoralną, Długą, Senatorską.

Wiele z tych miejsc zostało doszczętnie zniszczonych, nie odnowionych i zapomnianych.

Zatem udajmy się szlakiem wędrówek wrażliwego i bardzo uzdolnionego chłopca: do jego kamienicy, przedszkola i szkół, miejsc gdzie się bawił: grał w piłkę, jeździł na łyżwach. Do kina które go fascynowało, na podwórka gdzie kwitło życie towarzyskie i religijne, do redakcji „Małego Przeglądu” gdzie stawiał swoje pierwsze kroki jako autor opowiadań, do czytelni, nad Wisłę gdzie popisał się przed dziewczętami skokiem na skrzynię

Dzisiaj o rodzinnym domu i miejscach małego bohatera książki „Nowolipie. Najpiękniejsze lata”. ŻYDOWSKIM SZLAKIEM WARSZAWY.

Józef Hen opowiada:

„Moja pierwsza freblówka znajdowała się na Nowolipkach, naprzeciw kościoła z czerwonej cegły, jedynego budynku, który przetrwał getto i sterczał potem smutno nad usypiskiem gruzu. (…)

W pogodne dni szliśmy z młodą panią do Ogrodu Krasińskich. Tutaj najbardziej fascynował mnie pałac i płaskorzeźby na tympanonie, nie mogłem od nich oderwać oczu, tacy inni byli ci ludzie, piękni, wysmukli, w spódniczkach albo prawie nadzy, z dziwnymi kamiennymi oczyma. Był tez w ogrodzie ślicznie bełkoczący wodospad, ale był też pagórek, z którego zimą dzieci zjeżdżały na sankach, a ja się bałem pędu i znowu byłem gorszy …”

*Str. 15

Jak spędzali czas dorośli?

„Latali do teatrów, szczególnie na wesołe sztuki, mieli gramofony na tubę z kolekcją płyt, najczęściej były to szlagiery z operetek i walce Straussa (…), czytali łapczywie gazety, polskie i żydowskie, przejmowali się losami bohaterek powieści odcinkowych, próbowali odgadnąć, co będzie dalej, zaśmiewali się z humoresek, uwielbiali jakichś nieznanych mi ciętych felietonistów i krzykliwie rozprawiali o polityce.”

*Str. 28

„Zejdźmy na podwórze. Warto, bo tutaj odbywało się nieustające widowisko. Życie publiczne, wszystko na ludzkich oczach, żadnej biedy ani żadnej hańby nie dało się ukryć. Zwłaszcza ci z parteru, wietrzący kuchnię przez otwarte okno, musieli się pogodzić z tym, że wszyscy wiedzą co się u nich dzieje. Wystarczyło pociągnąć nosem (..). Każda kłótnia rodzinna była odnotowana, każde nerwowe trzaśnięcie drzwiami. Ba, wystarczyło, że coś się działo na Nowolipiu o kilka bram dalej, by przybiegł zadyszany Łajbuś od Kaców (tych od „szyku paryskiego”) czy Szmulek od gazownika z sutereny z wrzaskiem: „Chłopcy, draka!”

*Str. 33

„Kiedy byłem mały, najprzyjemniejsze wydawało mi się Święto Szałasów. Przez osiem dni całe podwórko było zastawione drewnianymi kuczkami z nakładanymi na dachami z liści tataraku, stały tak ciasno, że przecisnąć się można było tylko wąskim korytarzykiem.

Państwo Krzyżewscy, o ile pamiętam, wcale nie narzekali, podwórko wyglądało naprawdę malowniczo, a dzieci miały wtedy używanie, tyle było możliwości przy zabawie w chowanego. Przez cały okres świąt trzeba było jadać w tych kuczkach, pod zielonym dachem, przez który prześwitywało niebo, tak jak nasi przodkowie – tłumaczyli dorośli – jadali w namiotach albo pod gołym niebem po wyjściu z Egiptu”

*Str. 34

„Nikt chyba nie orientował się w kalendarzu żydowskich świąt tak na wyrywki jak pan Śnioch, nasz dozorca. (…). Trotuar i jezdnię do połowy musiał pan Śnioch w upalne dni polewać co dzień, bo niechby tego zaniedbał – no, no, dzielnicowy od razu pasek pod brodę i leci mandat. Tę drugą połowę jezdni polewa cieć z naprzeciwka, ze strony parzystej. Sikawce tamtego przyglądaliśmy się z pogardą, nie miała mosiężnego zakończenia jak nasza. (…) W piątki dozorca chodził od mieszkania do mieszkania po „piątkowe”, zwykle dwadzieścia groszy. Pewnie ten zwyczaj przetrwał z czasów, kiedy dozorca chrześcijanin zapalał Żydom w piątkowy wieczór światło albo rozpalał ogień, ale teraz tego już nie robił, niektórzy lokatorzy mieli służące, a większość innych to byli grzesznicy, którzy sobie z zakazów nic nie robili, sami rozpalali ogień w kuchni, a jeśli jedli czulent, który w piątek o zmierzchu wstawiało się do pieca u piekarza, a odbierało się nazajutrz brązowiutki, gorący za numerkiem (…)

Nie było zwyczaju, żeby lokatorzy mieli klucz od bramy, byłby to zamach na wadzę i dochody dozorcy. O jedenastej zamykało się bramę i każdy, kto przyszedł później, musiał zapłacić dwudziestaka (młodzi mogli mieć ulgę) a otwarcie (…).Wiadomo, że przychodzili domokrążcy, handlarze starzyzną, żebracy. Zwłaszcza w piątki tych żebraków było dużo. Pamiętam niemowę, który wydawał z siebie przeraźliwe jęki, i ten dostawał najszybciej i najwięcej, byleby sobie poszedł.

Nas, dzieciaków, fascynowało lutowanie garnków albo ostrzenie noży. Przychodziła dziewczyna z koszem gorących, jeszcze pachnących plecionych bajgli, obwarzanków, które podczas jedzenia można było rozplatać, co stanowiło dodatkową rozrywkę (…).

Należał do niego (krajobrazu Nowolipia – przyp. BWI) przysadzisty, wąsaty mężczyzna, który przynosił węgiel w koszu uwiązanym do pleców. Mieliśmy, jak wszyscy, zapas węgla na zimę w piwnicy, ale oprócz tego na klatce schodowej była zamykana na kłódkę spiżarnia. W górnej jej części stały gąsiory z nalewkami, słoje z konfiturami, a także pokryte kurzem talerze czekające na święta Pesach. Dolna część spiżarni była otwartą skrzynią, do której mężczyzna zsypywał zawartość swojego kosza: pół cetnara węgla. (…).

Przychodzili sztukmistrze i akrobaci, rozkładali dywaniki, na których dokonywali zapierających dech wyczynów. Połykacze ognia, noży, magicy w czarnych cylindrach i czerwonych pelerynach. Raz i drugi przyszedł pan z przenośnym kinem. Było to duże pudło z ekranem w środku. Kiedy za dziesięć groszy zajrzało się przez czarny rękaw do pudła, można było zobaczyć Toma Mixa na białym koniu, pędzącego w kurzu za bandytami, albo zmyślnego psa Rin Tin Tin (…).

Co do śpiewów, to bywał i polityczny. Bezręki mężczyzna w zielonym żołnierskim mundurze bez naszewek opowiadał o wojnie dwudziestego roku, o tym, jak kazali się bić za ojczyznę, ale kiedy wrócił bez ręki, nie było dla niego w ojczyźnie miejsca”.

*Str. 35-39

„Orkiestr podwórzowych, z modną wówczas mandoliną, nie zliczę. Ach, skrwawione serce, zdeptane w tłumie….! Ach, ile westchnień, przysiąg, zdrad, ile łez i goryczy….”.

*Str. 40

„Nie dość, że życie na podwórzu było głośne, to jeszcze w otwartych oknach darli się piosenkarze z gramofonów, dumnie prezentowanych przez właścicieli. A przecież nikomu nie przychodziło na myśl, żeby krzyknąć: „Cicho tam!”. Wszystkim wydawało się to naturalne: tak jest i kropka. (…). Mieszkało tam dziecko.”

*Str. 41

*Józef Hen – „Nowolipie. Najpiękniejsze lata”. Wydawnictwo Sonia Draga Sp. Z o.o. Katowice 2019

Tych ulic, podwórek ani mieszkańców kamienic już nie ma. Na miejscu gruzów powstały nowe osiedla, zapełnili je spragnieni domów lokatorzy. A atmosferę przedwojennego Nowolipia czy Nowolipek, znajdziemy tylko w powieściach.

Źródła zdjęć: własne, Wikipedia, Fundacja Warszawa 1939


Autor: Aneta